sztachety płotu jak zęby staruszki, całe z próchna,
wystarczy poruszyć i otwiera się droga
do starego ogrodu. Pan Bóg nakleił plastry światła
na kurz boiska, w szczelinach między cegłami lęgną się
anderseny, każdy we fraku, na oko wielkości świerszcza.
przewijam siatka po siatce, okno po oknie codzienną
drogę do szkoły. stop. spójrz na ten biały domek,
co przycupnął za ławeczką, popatrz jak żuk wędruje
brzegiem krawężnika, tyle jest światów ile ich znajdziesz
w półcieniach i skrawkach malowanej brudem szyby.
właśnie tak. tu. teraz. te wszystkie mury są piękne,
choć czas w nie zaszczepił smutek.
wrzeszczan beauty albo jakakolwiek twoja,
może być nawet szara i z Sosnowca,
secesyjna jak Gliwice, surowa jak neogotyk.
wrzeciono stylów, które przędzie się gdzie tylko
spojrzysz, zaczątek baśni, symbol niczego i wszystkiego.
ten świat, co jest.
(ze zbioru Commodore 64, Sopot 2005)