kiedyś kończy się każda noc
i każde spadanie. jeszcze raz zwycięża
lot. znów burzy się krew
i rwie się głos aby śpiewać świt.
i jest to jak powrót z dalekiej podróży
by zacząć pieśń i podróż nową
słuchaj, jeszcze wszystko śpi wokoło
jak w wielkiej elegii dla Johna Donne’a,
ale przecież, przecież znowu maj
światło zaraz wybuchnie za wzgórzem.
Jacques Brel śpiewa Amsterdam.
chwyć się obłoków, chwyć
się promyka, mgnienia oczu, melodii.
jest jakaś furia nad drganiem morza,
jakieś napięcie w strunach wiatru,
w twardych kościach masztów.
Amsterdam? gdzie jest ten port,
może tu, gdzie ściska gardło,
to wzruszenie, jakiś szloch,
jakiś ból. kiedyś kończy się każda noc.
słuchaj, jak ciszę przesiąka krzyk.
wejdź w tło, w łopot harmonijek,
w chmurność pianina i raz jeszcze wejdź
w to ciało, wyrzucone na brzeg.
o życie, jeśli kiedyś bym jeszcze
w ciebie zwątpił, gdybym cię nie miał
w sobie, miłości, przypomnijcie mi
siostrzyczki ten głos: Amsterdam, Amsterdam!
skoro to śpiewa umarły, to już
nie boję się żyć. skoro to śpiewa umarły
nie zginie Amsterdam. oto imię
wszystkich portów, w których wino
przeistacza się w śpiew.
Amsterdam! Amsterdam!
brzmienie gorejących krzewów,
dotkliwość dzikich róż.
jest jeszcze pasja i jest smak,
i jeszcze tęsknota, za czymś nieznanym
co dzisiaj nazwijmy: Amsterdam,
Amsterdam!
Amsterdam!
Gdynia, maj 2008
Fot. Artur Nowaczewski